Zwykła dziewczyna i One
Przyszły speszone. Na miejscu już czekały fryzjerka, makijażystka i fotografka. Zdjęcia ich piersi miały być artystyczne, subtelne, trochę zmysłowe. Pozowały nieśmiało, nie pokazywały twarzy. I nagle stało się jasne, jak są cholernie odważne, jak wiele dobrego robią dla innych kobiet. Po wszystkim dosłownie wyfrunęły.
Marek Wąs: Jak się robi pierś?
Agnieszka Kośnik-Zając: Pyta Pan o rekonstrukcję po mastektomii? Usuwa się chorą pierś, bądź jej część i tworzy nową, wykorzystując implanty lub tkanki własne. Mówię w wielkim skrócie, ogromnym uproszczeniu, a to naprawdę niezwykle trudna dla kobiety decyzja. W większości ma już za sobą walkę z chorobą. Jest zmaltretowana chemią, często czeka ją jeszcze radioterapia. Żyje w strachu. A tu jeszcze operacja.
Mimo możliwości jednoczasowej rekonstrukcji u 99% chorych, nowotwór piersi nadal kojarzy się z ich utratą. Obciążenie psychiczne bywa tak duże, że niektóre chore zwlekają bądź nawet rezygnują z leczenia.
Przecież mastektomia to operacja ratująca życie!
A jednak. Co powie partner? Jak zareagują inni? Czy wyzdrowieję? Nie mam siły. Będę oszpecona na całe życie. Mnóstwo wątpliwości. Uzasadnionego lęku. Pozbycie się tego atrybutu urody jest dla nas, kobiet wyjątkowo ciężkie. Dlatego możliwość rekonstrukcji piersi jest tak ważna. To nie fanaberia. Estetyka ma w tym przypadku drugorzędne znaczenie. Bo rak odbiera nie tylko zdrowie. Ale też poczucie bezpieczeństwa, pewność siebie, atrakcyjność. A przecież chodzi o całkowite pokonanie choroby, również w wymiarze psychologicznym.
W większości przypadków operację można przeprowadzić jednoczasowo, to znaczy podczas zabiegu chirurg przeprowadza i mastektomię, i zaraz potem rekonstrukcję. Pacjentka wybudzona z narkozy może więc od razu dotknąć swojej nowej piersi.
To takie proste?
O, nie. Dla chirurga to ciężka, wielogodzinna operacja, a pacjentkę czeka długa rekonwalescencja. Mam przyjaciółkę, która po rekonstrukcji piersi przeszła, zdaje się, wszystkie możliwe powikłania. Mimo, to otwarcie mówi, że nigdy nie zmieniłaby zdania, że było warto. Wielka w tym zasługa chirurga, z którym współpracujemy. Dr Daniel Maliszewski jest artystą. To jeden z pierwszych polskich lekarzy, który zdobył Europejski Certyfikat z Chirurgii Piersi. Ma rękę, tworzy piersi ładniejsze od naturalnych. Rekonstruuje także sutek pacjentki. Niektóre panie wolą zrobić sobie w tym miejscu tatuaż. Inne zostawiają bliznę jako trofeum.
Pani fundacja Anizja zajmuje się właśnie kobietami po mastektomii?
Nie tylko. Wspieramy aktywność naukowo-badawczą, stawiamy na profilaktykę, wczesne wykrywanie chorób również z zakresu chirurgii naczyniowej. Ale nie ukrywam, że rekonwalescencja kobiet po mastektomii jest dla mnie osobiście bardzo ważna. Kampanię „Breast is the Best” prowadzimy od trzech lat. Pamiętam pierwszą sesję zdjęciową. Panie przyszły speszone. Na miejscu już czekały fryzjerka, makijażystka i fotografka. Zdjęcia ich piersi miały być artystyczne, subtelne, trochę zmysłowe. Pozowały nieśmiało, nie pokazywały twarzy. I nagle stało się jasne, jak są cholernie odważne, jak wiele dobrego robią dla innych kobiet. Po wszystkim dosłownie wyfrunęły w świat.
Ostatnio pojawił się nowy element kampanii – bohaterki opisują swoje historie. Walkę z chorobą, leczenie, operacje, dochodzenie do zdrowia, relacje z bliskimi w tych okresach, ich emocje, lęki i nadzieje. Przelanie wydarzeń na papier ma cenną moc terapeutyczną, przynosi poczucie ulgi. To ostateczne rozstanie się z rakiem. Postawienie kropki nad i.
Co piszą?
Są słowa, zdania, ba nawet całe fragmenty, które na zawsze będę miała w sercu. Czuję ukłucie, gdy zabrzmią w moich myślach. „Jestem taka… niekompletna… taki jednorożec”, „Nie sądziłam, że układając moją historię będę pisać i płakać… wszystko wróciło”, „Czasem warto żyć dla chwili”, „Nie bardzo się przejęłam tym, że nie będę miała piersi. Mogłabym nawet usunąć drugą. Liczyło się to, że będę zdrowa”, „Zostałam sama”, „Nigdy nie zapomnę chemioterapii w dniu 31 grudnia. Cały korytarz śmiertelnie chorych ludzi dyskutował o tym, czy można wieczorem wypić lampkę wina. Lekarze pozwolili, jedną. W tym okropnym momencie dało mi to poczucie normalności”.
Dlatego wiem, co w życiu jest naprawdę ważne. To zaszczyt tworzyć z Nimi kampanie.
Początkowo bałam się, że działalność fundacji zostanie odebrana jako reklama Art Vein. Pokazywaliśmy się więc dyskretnie, na stronach o edukacji medycznej, przez grupy internetowe, na zaprzyjaźnionych blogach i w mediach. Dziś trudno mieć wątpliwości, że robimy ważne rzeczy. Kobietom przerażonym tym, że rak to wyrok, trzeba pokazać światełko w tunelu. Pokazać, że mogą wygrać. Wspierać, rozumieć, być.
Wspomniała pani o profilaktyce. Co chwila czytam, że powinienem badać piersi żony i nie za bardzo wiem, co mógłbym zrobić, skoro nie jestem lekarzem.
Nawet kobiecie, która regularnie się bada, trudno wykryć minimalne zmiany. Partner, który dobrze zna jej piersi może coś wyczuć. I o to chodzi. O troskę i uważność. Celem tych kampanii jest przypominanie o regularnych badaniach. USG, mammografii. Kobieta powinna traktować diagnostykę jak swój obowiązek, standard, rytuał. Wczesne wykrycie choroby to możliwość powrotu do zdrowia.
Jakiś czas temu mastektomii poddała się Angelina Jolie, choć nie była chora. To wzbudziło kontrowersje.
Angelina Jolie wykonała doskonałą robotę na rzecz walki z rakiem piersi. Jednym z elementów profilaktyki jest ustalenie predyspozycji do choroby. A w przypadku tej, jeśli wywiad rodziny wykazuje, że nowotwór pojawił się u matki, ciotki czy siostry, oznacza dzwony na alarm. To powinien być bardzo silny impuls, żeby się zbadać. Aktorka przeszła analizy genetyczne, dziś już powszechnie dostępne, które potwierdziły, że ryzyko wystąpienia nowotworu również u Niej jest ogromne. Podjęła decyzję o usunięciu obu gruczołów piersiowych i jajników. Zrobiła to nie tylko dla siebie, ale przede wszystkim dla swoich dzieci. I nie bała się o tym opowiedzieć. Przekonała w ten sposób inne obciążone kobiety do zabiegu. Podziwiam Ją!
Pani na co dzień pracuje w firmie Babiana, rozmawiamy otoczeni dziwnymi maszynami jak ze Star Treka. W tym samym miejscu działa Chirurgia Art Vein. Na czym polega współpraca?
Kocham te urządzenia. Pozwalają niemal bezinwazyjnie przeprowadzić naprawdę zaawansowane zabiegi. Ale już tłumaczę. Art Vein to królestwo mojego męża i innych chirurgów. Tu diagnozuje się i wykonuje operacje z zakresu chirurgii naczyniowej. Leczy się przede wszystkim żylaki kończyn dolnych i obrzęki limfatyczne. Różnymi metodami, naprawdę długo mogłabym wymieniać. Tu również prowadzi się pacjentki onkologiczne, o których rozmawialiśmy. W Babianie kontynuujemy zalecenia lekarskie. Zamykamy laserowo naczynka, przeprowadzamy masaże za pomocą tych kosmicznych aparatów, dobieramy pończochy uciskowe. Przede wszystkim jednak dbamy o skórę twarzy i ciała. Przeprowadzamy zabiegi kosmetologiczne, rozwijamy genokosmetykę. Współpracujemy i tworzymy w ten sposób zespół wrażliwy na piękno i skoncentrowany na zdrowiu.
Laser, ultradżwięki, do tego służą te maszyny?
Podam przykłady. Klasyczna operacja usuwania żylaków jest dość brutalna, inwazyjna. W Art Vein pacjent może się pozbyć żylaków w sposób, który ja nazywam “przez dziurkę od klucza”. Bo przez niewielkie wkłucie wprowadzamy do naczynia sondę, po czym traktujemy patologiczne naczynia preparatami chemicznymi albo falami radiowymi. Po zabiegu, pacjent wstaje i wraca do swoich aktywności. Temu służą te maszyny, które dziesięć lat temu sprowadziliśmy na Wybrzeże jako pionierzy i wciąż testujemy nowe.
Czy to są zabiegi upiększające?
Mają też taki walor. Uważam, że człowiek nie musi być doskonały, tylko zdrowy. Nie idealny, lecz zadbany. Rozumiem, jak ważny jest wygląd. Buduje autorytet, podnosi samoocenę, poprawia jakość życia. Nie lubię, kiedy określenie „starzeć się z godnością” stawia się w kontrze do zabiegów estetycznych. Dla mnie godna starość to dostęp do specjalistów, rehabilitacji, opiekunów. A pielęgnacja skóry? Dla mnie przyjemność i fascynujący zawód. Medycyna potrafi zahamować upływ czasu, dlaczego z tego nie korzystać? Bez presji, z umiarem. Bez piętnowania tych, którzy mają taką potrzebę. Ostatnio zostałam pasjonatką terapii genowej. Już ją stosujemy, to jest przyszłość.
Niebezpieczna sprawa, już widzę pracodawców, którzy żądają CV i genotypu.
Owszem. Będzie na ten temat mnóstwo zażartych dyskusji, potrzebne będą uregulowania prawne, pojawią się nadużycia, ale nie uciekniemy przed tym. Opowiem, jak działa to w Babianie. Pobieram wymaz z wewnętrznej strony policzka i wysyłam do laboratorium Vitagenum w Katowicach, gdzie badanych jest tylko pięć markerów, tych najważniejszych dla skóry. Pacjent nie dowie się więc przy okazji o predyspozycjach do nowotworów czy innych chorób. Dowie się za to, jak długo, jego cera będzie wyglądała młodo. Teraz, bogatsza o kolejne narzędzie, mogę dobrać pacjentowi nie tylko krem z optymalnymi składnikami, ale również zaproponować konkretną zmianę diety. Takie badanie kosztuje 800 zł., ale to nie morfologia, przeprowadza się je raz w życiu. Oczywiście sama też je zrobiłam. Każdą nowość, każde urządzenie testuję na sobie.
Czy pani w domu, z mężem, też rozmawia o chirurgii naczyniowej i genotypach?
(Śmiech) To widać? Zazwyczaj ludzie w takich sytuacjach zarzekają się, że nie, że pracę zostawiają w pracy. Ja o sobie tego nie mogę powiedzieć. Z mężem poznaliśmy się w szpitalu, działamy razem i w domu lubimy rozmawiać o chorobach naczyniowych, bo praca to nasza pasja, nasze życie, spełniamy się w niej i wcale się nam nie nudzi.
Jak powstało to miejsce?
Zając zaczynał od malutkiego gabinetu, ja pracowałam w firmie farmaceutycznej. Uznaliśmy, że skoro będziemy razem, warto stworzyć coś większego, wspólnie, żeby wykorzystać nasze kompetencje. Firma to jednak złożony organizm. Medycyna i biotechnologia potrzebowała wsparcia. Uczyliśmy się więc dalej. Chirurgia endowaskularna, zarządzanie, reklama, marketing. Zaczęliśmy testować nowe technologie, sprowadzać kolejne urządzenia. Babiana i Art Vein cały czas się rozwijają. Uzupełniamy się w pracy, robimy coś dobrego. Od pięciu lat równie ważna jest fundacja Anizja. Sama jestem zaskoczona, jak bardzo. Ale wiem dlaczego. To dzięki bohaterkom naszych kampanii. Odważne, silne, idące przez życie na przekór wszystkim trudnościom. Naprawdę je podziwiam. Sama wybrałam nazwę fundacji. Anizja to jest żeńskie imię. Rzadkie, nie tylko w Polsce. Oznacza kobietę wrażliwą i delikatną, a jednocześnie liderkę i ostoję. One takie właśnie są.
A więc wrażliwa i delikatna. I jeszcze jaka, bo ja się serio pytałem o rodzinę.
Rodzina to oczywiście dzieci. Rozpieszczane, kochane, chowane według zasad tylko nam znanych (śmiech). Maciej ma czternaście lat. Chce zostać lekarzem, jak tata. Interesuje się historią, o II wojnie światowej wie chyba wszystko. Olga ma dziesięć lat. Niepozorna, a dominująca osóbka. Chyba będzie architektem, po moim dziadku. Projektuje niesamowite obiekty. Niedługo jedziemy na urlop. Zdradzę panu, jaka jest różnica między mną a mężem i dziećmi. Oni na pewno całymi dniami będą śmigać na nartach. Ja nie, to nie dla mnie. Mam zamiar spędzić ten czas na leżaku. Trochę porozmyślam o pracy. Trochę poczytam. Głównie jednak mam zamiar patrzeć na góry. Tak naprawdę jestem zwykłą dziewczyną, która lubi proste przyjemności.
O tak, na pewno. Zupełnie zwykłą.
Zdjęcia: Raven Cave.
Miejsce: Akademia Sztuk Pięknych w Gdańsku, Wydział Rzeźby i Intermediów.