Historia Jagody

Przed

Mam męża komandosa. Każdego roku musi wyskakać na spadochronie tak zwaną normę. Lata nawet przez sen 🙂 Kiedyś w środku nocy obudziłam się, bo sprzedał mi niezłego kuksańca. Zabolało. Na szczęście zdążyłam zrobić mistrzowski unik przed kolejnym atakiem. „Otworzył się!” usłyszałam. Śniło się biedakowi, że zapasowy wykorzystuje…

Przez 10 lat związku tyle się nasłuchałam o fenomenalnym uczuciu, lataniu, widokach, że postanowiłam też skoczyć. Napisałam więc pismo do dowódcy jednostki. Poprosiłam o skok w tandemie. No i zadzwonił telefon! Cudowny, spokojny, radiowy głos zaprosił mnie do Piotrkowa na przygodę z marzeń. Jak się powiedziało A, trzeba powiedzieć B. Pojechałam.

Matko jedyna, ile tam przystojnych mężczyzn było. Mój małżonek oczywiście też niczego sobie. Czy oni do jednostki jakieś kryteria urody spełniać muszą? Mówię Wam, aż miło było popatrzeć. Najpierw zgody, że ja zdrowa, w pełni świadoma i w razie wypadku żadnych żali, łez, zarzutów mieć nie będę. Potem szkolenie naziemne. Wszystko fajnie, tylko nerwy zaczynały brać górę nad rozsądkiem.

Poupinali mnie w jakieś uprzęże, paski, sznurki. Czapkę pilotkę dali. Czas wsiadać. Zapomniałam tylko dodać, że panicznie boję się latać. Ale co tam. Usiadłam na zydelku i czekam. Wzbiliśmy się w powietrze. Trzęsie, rzęzi, telepie. Pasów bezpieczeństwa nie ma. A panowie zrelaksowani i uśmiechnięci. Ja zielona. Z oczami jak sowa. Po chwili instruktor zaprosił mnie na kolana. Tak obcemu się pakować?! Krótko się znamy 😉 Ale musiał mnie jakoś do siebie przypiąć. Usiadłam. Poprzypinał, podociągał i nie było innej możliwości, jak tylko się na nim położyć. „Wiesz ja nigdy tak długo na obcym mężczyźnie nie leżałam, to troszkę speszona jestem” spłoniwszy rumieńcem wydukałam. „Niesamowita…” odpowiedział.

Wszyscy już skoczyli. Zostaliśmy tylko my. Podprowadził nas do krawędzi samolotu. Nie, już się nie da nic zrobić, raz kozie śmierć. Przypomniał: kolana razem, ręce przy sobie. I siup! Najpierw swobodne opadanie, potem ze stabilizatorem, na koniec z czaszą spadochronu. Mogłam chwilkę pomanewrować sznurkami, zrobił mi karuzelę, obyło się bez pawia 😉 Ziemia zbliżała się powoli. Przed lądowaniem miałam podnieść nogi wysoko. Udało się. Hop i już na ziemia. Bosko było!!!Jedyne uczucie, z jakim mogę to porównać, to moment kiedy przyszła na świat moja córka. To samo szczęście i radość. Ta sama adrenalina.

– Twoja żona nie umie trzymać nóg razem – wrzasnęłam do drugiej połówki. Głosik mam donośny, jak na ciało pedagogiczne przystało. Odpowiedział mi chóralny rechot tych, którzy stali wokoło.
– Fakt wszędzie tylko Jej nogi widziałem – potwierdził instruktor 🙂
Toast wznieśliśmy wodą mineralną. Planuję kolejny skok na wiosnę.

Plany planami, a życie swoje…

Po

Kiedy słyszysz diagnozę, mózg nagle zaczyna wariować. Przeprowadza od stanów euforii, przez dam radę do totalnej bezmocy. Ważni są wtedy przyjaciele i Ci, którzy nas otaczają.

Dobrze funkcjonująca placówka – w moim przypadku Gliwice – okazała się miejscem pełnym cudownych ludzi, którzy zawsze mi pomogli. Przychodzi czas leczenia, a potem zaczyna się nowe życie.

Nie odkładasz już pewnych rzeczy na później, nie snujesz planów na najbliższe 20 lat. Zaczyna liczyć się tu i teraz. Ja działam zadaniowo. Chcę zrobić to i tamto. I próbuję.

Mimo iż powiedziano mi, że nie będę mogła jeździć konno, nie poddałam się i już dwa tygodnie po pierwszej operacji siedziałam na grzbiecie mojej Kasztanki. To ona pozwoliła mi odreagować wszystkie złe chwile, to ona patrzyła na mnie swoimi mądrymi oczami. Jakby mówiła siadaj, nic się nie stanie. Ja Ci krzywdy nie zrobię. W tym roku udało mi się pojechać po raz pierwszy konkurs Militari. To takie zawody wzorowane na kawaleryjskich, obejmujące ujeżdżenie, skoki oraz władanie szablą i lancą. W maju ukończyłyśmy z Rudką „Oficerski Rajd Skorpiona” czyli około 100 km w siodle w ciągu dwóch dni plus skoki i szabla. Końcem sierpnia wyruszam szlakiem wołyńskiej kawalerii na rajd upamiętniający 80 rocznicę „Bitwy pod Mokrą”.

Działam w Stowarzyszeniu 19 Pułku Ułanów Wołyńskich, pracuję w szkole i cały czas coś robię. Przemogłam się nawet do jazdy motorem, na razie jako pasażer, ale kto wie….

Mam apetyt na życie. Nie ukrywam, boję się każdych badań, wsłuchuję się w swój organizm, pozwalam sobie na chwile słabości. Przeżywam każdą dziewczynę, która odchodzi, ale mówię sobie „to nie jest moja historia”.

I żyję. Powiedziałabym, że żyję pełną piersią! Czerpię z życia garściami. Badam się i wiem, że warto.

Jagoda

Tekst pochodzi z magazynu MADEMOISELLE (numer 04/2020)