Mam na imię Ela. Pokonałam raka piersi i zmieniłam swoje życie na lepsze.

Napisałam o tym książkę. Choć nie od razu. Pomysł na nią dojrzewał powoli, bez pośpiechu. A ja tak bardzo chciałam wyrzucić z siebie wszystko, co przeszłam podczas leczenia. Pisanie, które uprawiałam po amatorsku od czasów szkolnych, wydaje mi się idealną metodą na skuteczne odreagowanie. Spróbuj, szczerze polecam.

Nigdy jednak nie miałam zamiaru niczego publikować. Nigdy nie miałam zamiaru się tym dzielić. Wstydziłam się swoich przeżyć. Wolałam zamknąć je na klucz. Głęboko w sercu. Zatrzymać tylko dla siebie.

Zmieniłam zdanie dzięki innym kobietom chorującym na nowotwór. Przejmująco, prawdziwie, ze szczegółami opisywały swoje historie. Ja też chciałam. Długo się jednak opierałam. Długopis leżał bezczynnie w piórniku. Zeszyt czekał i zalegał kurzem. A może jutro. A może za tydzień. A może za miesiąc. I tak minęło 5 lat. Dlaczego? Naprawdę nie wiem.

Kiedy zaczęłam? Kiedy moja, znacznych rozmiarów tablica korkowa wypełniła się po brzegi kolorowymi karteczkami. Podsumowywały ważne wydarzenia z okresu zdrowienia. Chemioterapię, radioterapię, operację. Czekały, aby je szczegółowo opisać. Więc opisywałam. Po swojemu. Tak, jak potrafiłam.

Skrupulatnie, z oddaniem przelewałam na kartki swoje przemyślenia. Linijka po linijce. Zauważyłam po jakimś czasie, że każdy z wersów, w zależności od mojego nastroju, miał różny charakter pisma. Był inny, gdy pisałam o szczęśliwych chwilach i inny, gdy pisałam o tych przykrych. Zwykle radość wyrażałam przez zaokrąglone litery. Mój smutek natomiast wyraźnie je spłaszczał.

Nie za bardzo lubiłam pisać na komputerze. To takie, pozbawione jakichkolwiek emocji, stukanie w klawiaturę. Wręcz bezduszne. Dlatego wybrałam papier i atrament.

Nie będę Cię okłamywać. Kiedy dowiedziałam się o chorobie, myślałam, że już po mnie. Myślałam, że nadszedł mój czas. Teraz wiem, że za wcześnie zaakceptowałam swój koniec. Nie wiedziałam, na co mnie stać. Nie byłam świadoma własnej siły i wytrzymałości. Miałam się dopiero przekonać, jak twardą potrafię być kobietą.

Przed diagnozą moje życie kręciło się i wirowało bez końca. Jak na karuzeli, z której nie mogłam wysiąść. Tyle obowiązków, zmartwień, problemów. Praca, dom, córka za granicą, syn w szkole. Dylematy narastały, a ja nie mogłam nic zrobić. Przynajmniej tak wtedy sądziłam. Nie zdawałam sobie sprawy, że przyjdzie mi się zmierzyć z prawdziwym wrogiem, wobec którego wszystkie troski wydały się nieistotną błahostką.

Dwa guzy!! Znieruchomiałam. ʺTo nic takiegoʺ próbowałam sobie wmówić. Ale w głowie od razu zapaliła mi się czerwona, alarmująca lampka.

Mam na imię Ela. Pokonałam raka piersi i zmieniłam swoje życie na lepsze. Znasz już finał mojej historii, możesz więc bez niepokoju przejść do początku opowiadania. Dużo się działo. Mam się czym podzielić.

Będę z Tobą podczas czytania. Co jakiś czas przypomnę Ci o pozytywnym zakończeniu. Zaczynamy?

Ela Matysik

Tekst pochodzi z magazynu MADEMOISELLE (numer 02/2020)